Walentynki? Tylko nie na stoku!

Nauka jazdy na desce z ukochanym, który już jeździ? KATASTROFA GWARANTOWANA.

 – Kochanie! Jutro zabieram cię na stok! – krzyczy On już w progu – Załatwiłem ci deskę od dziewczyny kumpla, nie trzeba będzie wypożyczać! 

Tekst potraktujcie z przymróżeniem oka. Oczywiście nie każda nauka w parach idzie źle. Inspiracją było mnóstwo zasłyszanych historii, które zakończyły się kapitulacją którejś ze stron : ) 

– Kochanie! Jutro zabieram cię na stok na randkę! – krzyczy On już w progu – Pouczę cię! Załatwiłem ci deskę od dziewczyny kumpla. Nie trzeba będzie wypożyczać.

Wrócił ze spotkania z kumplami. Podekscytowany zdejmuje buty w przedpokoju rozrzucając je w dwa różne kąty niczym parę wrogów. I szuka aprobaty w tej spojrzeniu.

-Dobra, super, jutro mam wolne. 

Ona wita go uśmiechem, po czym uśmiech ginie wraz ze spojrzeniem na wielką plamę błota z mieszanką nierozpuszczonego śniegu na podłodze. 

– Mam gdzieś stare spodnie narciarskie od siostry, a kurtkę wezmę twoją starą, co? – mruga zadowolona z pomysłu.

-Spoko. – całuje Ją w czoło. 

-Serio? – obiega ją wzrokiem od góry do dołu. Tak, to najsłodsze i zarazem największe buritto jakie w życiu widział. – Nie będzie ci za gorąco? – pyta z troską. 

-Nie! – opada stanowcza odpowiedź, gdzieś ze szpary między wełnianą czapką przysłaniającą skutecznie oczy, a pięciometrowym szalikiem zawiniętym wielokrotnie wokół szyi. 

-Okej… – mówi nieprzekonany – To zajedziemy jeszcze po deskę dla ciebie. – dodaje, po czym wybiera numer do kumpla i komunikuje, że będzie za kwadrans.

Kumpel czeka przed blokiem z deską. 

–  „Taka mdła?”- myśli Ona widząc deskę -„ Szara taka, bura… Ja kupię sobie kolorową.” 

Rozmowa między kumplami się przedłuża. I przedłuża. I przedłuża…

– Nie spoko! Nie trzeba. Postawisz kiedyś piwo. Nie no luz, serio, Aga i tak teraz nie jeździ, bo… No, bo dużo pracy ma. Nie mamy kiedy na stok się wybrać.

W tym czasie na jej czole pojawiają się pierwsze kropelki potu. Uchyla lekko okno. Lepiej.

-Trzeba wypożyczyć buty. – komunikuje On i jak prawdziwy gentleman zabiera dwie deski pod pachy. – Tam jest budka z wypożyczalnią. – wskazuje brodą.

-Proszę rozmiar 38. Buty snowboardowe.

Ona stara ukryć się lekkie niezadowolenie. 

-„Ok, spokojnie. Na pewno je dezynfekują. Ubieram je tylko na chwilę.” 

On już klęczy, żeby pomóc jej zawiązać plątaninę sznurówek. Szarpie, ciąga.

-Trzymaj tą nogę! – znów ciągnie. 

Ona w tym czasie luzuje szalik i podtrzymuje kolano, żeby nie wypadło od tych szarpnięć. Uh! Gotowe! Teraz drugi but. 

Wychodzą. On cicho sapie, ona znów przeciera czoło, bo czapka cholernie drapie. 

Oboje spoglądają na orczyk.

-Musimy podejść z buta – komunikuje – Na tym sobie nie poradzisz. He he he.

Jej uśmiech zmniejsza się wprost proporcjonalnie do powiększania się jego uśmiechu. 

-Spoko, poniosę ci deskę! Bo cię lubię!

Jej uśmiech wraca.

U szczytu górki oboje siadają na śniegu zziajani i spragnieni. Ona spoglądając w dół już wie, że to będzie podróż jej życia. I zapewne nie będzie usłana różami.

– Dobra, pokażę ci jak zapiąć wiązania. – klęka przed nią i majstruje coś przy paskach.

Ona nie umie zakodować tych wszystkich instrukcji, więc tylko patrzy i żałuje, że ma słabość do słodyczy, bo stare spodnie narciarskie były na nią dobre jakieś pięć kilogramów temu.

-Zrobione! – wstaje z dumą i wyciąga do Niej ręce. 

-Ale, że co? – patrzy nie wiedząc o co Mu chodzi.

-No jak to co? Daj mi ręce i pomogę ci wstać. 

-Aha. – podaje jedną dłoń – Ale może najpierw wytłumaczysz mi co i jak? 

-Nie ma co tu tłumaczyć, wstajesz i się zsuwasz na piętach. No dawaj. Będę cię trzymał. 

Niechętnie podaje u drugą rękę. 

Machina ruszyła, jak to mówią. Jej stopy, kolana i tyłek latają każdy w inną stronę i w innym tempie. Teraz wygląda niczym dziecko, które uparcie próbuje się kręcić hula hop. Deska zsuwa się w dół, ręce zakochanych pracują. On trzyma Ją mocno, Ona ciągnie i odpycha Go w tą i z powrotem z przerażeniem patrząc pod nogi. 

-Boże! Trzymaj mnie! – pada pierwszy okrzyk, kiedy ląduje twardo na tyłku. – Ała! Mogłeś powiedzieć, żebym przyszyła do spodni poduszkę! 

-Oj nie marudź. Upadki muszą być. Po prostu nie prostuj kolan! – śmieje się do Niej. 

-Świetnie. Cenna uwaga. Mogłeś powiedzieć wcześniej… – przewraca oczami pocierając bolący pośladek.

-Oj kochanie, świetnie ci idzie przecież. – rzuca szybko widząc Jej nadąsanie. Trzeba to zdusić w zarodku. Fochy rodzą się szybko i nagle. Musi być czujny. – Chodź! Jeszcze raz. 

Parę chwil później nie było tak źle. Zaczynała powoli łapać o co w tym wszystkim chodzi.

-Super! Dobrze ci idzie, zobacz ile zjechałaś. 

-„Faktycznie.” – myśli ona – „Jest lepiej niż myślałam!”. Trochę poprawia Jej się humor. 

-No to teraz sama! – I puszcza nagle jej ręce odchodząc na bok, aby zrobić Jej miejsce. 

-Nie! Nie! Poczekaj! – protestuje Ona. Ale na próżno. Jest zdana tylko na siebie.

-„Ok! Ok! Dam radę! Jakoś idzie!” – kolana drżą, uda powoli zaczynają piec. -„Jest nieźle” – pochwala się w myślach. 

-Brawo! – krzyczy On zza Jej pleców. I w tej chwili widzi jak Jego Ukochana łapie przednią krawędź i w jednej sekundzie ląduje całą sobą na śniegu, jadąc jeszcze kilka centymetrów głową w dół. Niestety twarzą po śniegu. On zrywa się i biegnie do Niej. Po chwili próbuje bez skutku obrócić swoje ukochane buritto.

-Ała! Wykręcasz mi kolano! Puść! – krzyczy Ona prosto w śnieg. On puszcza ją momentalnie. Ona podnosi twarz i patrzy wściekłym wzrokiem na Ukochanego. 

-Wyglądasz jak mała panda! – próbuje rozładować żartem sytuację, widząc Jej rozmazany od śniegu tusz do rzęs. Sięga do kieszeni po paczkę chusteczek. – Masz, ogarnij się dzieciaku. 

Ona wyszarpuje mu paczkę i wyciera twarz ignorując głupi uśmiech Ukochanego.

Po trzech próbach, stękając i sapiąc, w końcu Jej się udaje usiąść ponownie. Przeciera czoło. 

-Nie wierzę, że dałam się na to namówić. – cedzi przez zęby bardziej do siebie, niż do niego. 

-To co kochanie? Spróbujemy jeszcze raz? – pyta puszczając jej uwagę mimo uszu. 

Ona rzuca mu spojrzenie i On wie, że niestety żarty się skończyły. Bez słowa odpina jej deskę i uwalnia nogi. 

Ona wstaje powoli. Jest wściekła, morka i poobijana. 

– W dupie mam taką asekurację i naukę! Wracam do domu! – ciska przemoczonymi rękawicami obok swojej deski i rusza w dół stoku. 

-Jak zawsze będziesz się tak zachowywać to nigdy się niczego nie nauczysz! Słyszysz!? – krzyczy za Nią zły, że w ogóle tu przyjechali. – Tak jest kiedy mnie nie słuchasz! 

Ona zaciska zęby i nie dając się sprowokować idzie dalej przed siebie. 

-„Powinna mi być wdzięczna, że chce Ją czegoś nauczyć. Maruda wstrętna!” – myśli i kopie ze złość w swoją deskę, która łapie ślizg i rusza bez ostrzeżenia w dół stoku. 

To co po chwili widzi Ona to najlepszy kabaret jaki mogła sobie wymarzyć. Jej Ukochany leci po stoku z deską pod pachą. Goni na złamanie karku drugą deskę potykając się co chwila od własne nogi. W końcu nadeptuje wystającą sznurówkę ze swoich butów, lecąc na szczupaka dobry metr przed siebie. Nurkuje w zaspie tuż przy wyciągu orczykowym. Jakiś narciarz oklaskuje jego akrobacje. Ona łapie się za brzuch ze śmiechu idąc w Jego kierunku. Podchodzi kiedy On otrzepuje się ze śniegu. Robiąc z trudem grobową minę rzuca mu paczkę chusteczek.

– Masz! Przydadzą ci się dzieciaku.- Po czym bierze swoją deskę, która zatrzymała się metr dalej i parskając pod nosem rusza w stronę wypożyczalni oddać te okropne znoszone buty i obiecując sobie, że za rok pójdą do kina. O ile go uprzednio nie rzuci.

THE END 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *